donoszę, że kolejną noc spało mi się wybornie.
w przerwach snu piłam, jadłam, łykałam tabletki i brzegiem świadomości rejestrowałam ruchy domu.
rano, może koło dziesiątej, chwilę nie spałam. leżałam i słuchałam wstającego domu.
po wspólnie robionym i jedzonym przez mężczyzn śniadaniu (
włącz gaz tak jak cię uczyłem, o tak, w tę stronę... a teraz rozłóż nam talerze i sztućce, oraz
wujku, przestań, nie żartuj ze mnie, ja nie dam rady zjeść ośmiu parówek), miałam jeszcze krótki moment czuwania, podczas którego Syn sporządził listę moich zachcianek.
że panowie pojechali na zakupy - już nie słyszałam.
gdy się obudziłam po piętnastej, ujrzałam rozstawione wokół łóżka: winogrona, pokrojony w kosteczkę ser
Bursztyn, trzy rodzaje napojów (w tym jeden ciepły, w kubkotermosie), banana, czekoladę wiśniową, słonecznika oraz siemię lniane.
pojadłam, popiłam, wypełzłam z pościeli na inspekcję. Syn czytał książkę. powiadomił, że
wujek prosił przekazać, że pojechał do szpitala odwiedzić kolegę.
wzięłam lekarstwa i wróciłam do pościeli, przyszedł Syn.
wyskubywałam nam słonecznika i rozmawialiśmy.
opowiedział m.in., że przeczytał właśnie wszystkie
Kamyczki i, choć są to książki dla maluchów, On lubi je czytać, bo
dużo w nich uczuciowości i przypominają się Mu
czasy bardzo wczesnego dzieciństwa, gdy czytałaś mi te książeczki na głos.
potem omówiliśmy temat skonstruowania butów, dzięki którym można byłoby latać oraz pochyliliśmy się nad kilkoma innymi zagadnieniami: jaki ładunek wybuchowy byłby optymalny do zniszczenia obsydianu; w jaki sposób mózg człowieka tworzy wspomnienia; czy dziecko może chcieć zostać złodziejem i zrealizować ten plan w dorosłości; dlaczego koty lubią pić wodę z kibelka, a nasza Vileda - nie; jakie kierunki studiów polecam Giancarlowi prócz informatyki, robotyki i biologii; czy tylko kobiety są prostytutkami i czy tylko mężczyźni sutenerami; czy naukowcy szukają lekarstwa na raka dla mnie; od kogo kurier przekazuje dla mnie codziennie takie piękne bukiety kwiatów; czy wiem, że ślicznie mi w okularach z zielonymi oprawkami, szczególnie jeśli noszę do nich apaszkę w kolorowe pasy i czarny gigantyczny sweter dzianinowy; jakiej dokładnie wielkości jest jądro Ziemi i co jest w środku jądra; skąd Babcia B. wie, jak przyrządzić smakujące Mu kotlety i dlaczego zawsze Babcia ma dla Niego przygotowane różne łakocie; czy jakby spadła kropla wody na
azorka, czy odczułabym ból oraz co będzie na obiad, ponieważ
jestem nieludzko głodny.
w tak zwanym międzyczasiu nastąpił się Niemąż, więc drugi raz wypełzłam z pościeli - tym razem, by czynić honory pani domu zupą, którą ugotowała dla nas Babcia B.
Babcia B. wiedząc, że ostatnimi czasy mam smak nieprzywidywalny, robi zupę - bazę, którą przearanżowuję w funkcji bieżącego widzimisia.
dziś - z czego jestem bardzo, bardzo, bardzo dumna - na bazie ziemniaczanki "zrobiłam" i zjadłam zupę cytrynowo-chrzanową.
jaki jest powód do dumy?
po pierwsze: wytrzymałam pobyt w kuchni, te kilka chwil podgrzewania i doprawiania zupy.
po drugie: pierwszy raz od wielu tygodni starczyło mi sił, by zjeść w pozycji siedzącej, wspólnie z chłopakami przy stole, bez wiercenia się, wstawania, duszenia się, wymiotowania.
po trzecie: zjadłam talerz zupy i się przyjął.
jestem wielka!
po zupie oczywiście wróciłam na grzędę, ale po trzeciej drzemce, zachęcona niebywałym sukcesem towarzysko-wytrzymałościowym, zaproponowałam wyjazd do sieciowego sklepu sportowego.
i pojechaliśmy! tralalala!
dotarliśmy tuż przed zamknięciem.
w akompaniamencie jęków i chichotów
mamo, ale po co mi polar, nie będę przymierzał, przecież ja mam fajne ubrania, nie chcę więcej szukałam czegoś z metką "à 8 ans". Syn jeździł BMX po pustoszejącym sklepie (
kupicie mi ten rower? patrz jak zasuwaaaaam...), a mój ideał ucieleśniony, spersonifikowany metr z Sèvres, oczywiście pamiętał, że kiedyś czaiłam się koło bluzy dla mnie, więc - jak się domyślacie - nie tylko Syn wyszedł ze sklepu z nowym ubraniem.
w drodze powrotnej zasnęłam w aucie, zmógł mnie sevredol i zmęczenie.
Giancarlo zażyczył sobie niezdrowej kolację, więc przejechaliśmy przez makdrajwa.
tylko dzięki czujności Niemęża odjechaliśmy spod okienka z "kurczaczkami" - pani zapomniała o nich (
a pan zajrzy, czy wszystko inne zapakowałam).
w domu okazało się, że faktycznie powinien był sprawdzić.
zapakowano nam pół kanapki (cha, cha, cha!!! nie miała spodniej części bułki!!!), a zamiast ciastka z jabłkiem dostaliśmy z owocami leśnymi.
ale mnie to rozśmieszyło!
tak oto wyglądała moja sobota w pierwszym dniu września.
jak zgodnie stwierdziliśmy, to był wspaniały dzień.
a teraz pora na zliczenie ile zmieściłam tej doby w torebce oraz czas na kolejną porcję tabletek.
dobranoc!