sobota, 30 czerwca 2012

[803].




wszystkie łby do słońca!

piątek, 29 czerwca 2012

[802].

- nie wiem, czy zdam do następnej klasy, mamo.
- no wiesz, ja też nie wiem.
zaraz się dowiemy.
- ufff, zdałem.
dostałem świadectwo i czekoladowego cukierka.
jestem z nas dumna.
Syn zdał do następnej klasy, a ja dożyłam do pierwszego zakończenia roku.

chwilo, trwaj.

czwartek, 28 czerwca 2012

[801].

poprawiłam czas.
dziś 2500 m w 22 minuty 46 sekund.

Syn też truchta.
z audioksiążką o Harrym Potterze w uszach.
***

dziś wieczorem będzie o praniu.
Zimno zainspirowała mnie swoim wpisem:
(...)
Pranie.
Pranie jest mityczne. Za dwa prania w ciągu doby masz jedno oczko do przodu gratis w planszy z kolejnego dnia.
(...)
muszę, muszę w temacie wtrącić swoje trzy grosze.

ach.
i jeszcze dodam coś o odplamianiu.
bo ponieważ gdyż pilnie kształcę się w tej materii u mojej Bratowej i u serdecznej znajomej, która zrobiła w trybie home-workingu doktorat z wywabiania plam.

pranie jako codzienne katharsis.
czujecie temat?

***

22:50

... i nic nie napiszę.
uprzedziłyście mnie, temat mi wyczerpałyście.
i fajnie, że wiecie, co mam na myśli.

lubię prać w nocy.
pralka gorliwie trzeszczy, woda pracowicie bulgoce, a ja słucham w skupieniu.
muzyka domu!

więc do roboty.
nocne czyszczenie zbezczeszczonej za dnia codzienności.
chrzest wodą.
o płatki mydlane.
posypywanie popiołem w proszku plam nieczystych.
wymierzanie pokuty. w dziewięćdziesięciu stopniach.
oto moja missa pagana.
oto ja, pralkokapłanka.

idę prać.
amen.

środa, 27 czerwca 2012

[800].

dziś po treningu (2500 m na bieżni w 30 min.) Niemąż przyniósł mi do łóżka takie trzecie śniadanie:

a skoro ma znaczenie estetyka podawanych posiłków, zobaczcie, jakie piękne można robić kanapki:

szczerze mówiąc, w życiu bym nie wpadła, żeby tworzyć takie dzieła.
wręcz przeciwnie nawet.
sądzę, że mogłabym takimi kombinacjami skutecznie zniechęcić Syna do jedzenia.
bo przecież chodzi o to, by zjeść górę ziemniaków/makaronu/ryżu/kaszy bez dodatków.

no dobra, prawie nieprawda.
w ostatnim miesiącu okazało się, że sos z pieczonego kurczaka/indyka nie jest trujący.
i że mizeria ze śmietaną jest w miarę jadalna.
i pokochał żurek (pod warunkiem skrupulatnego omijania białej kiełbasy, którą podejrzewa o bycie niedogotowanym półproduktem nieokreślonego pochodzenia).

***


okryłam, że uwielbiam siłownię.
idę tępo na bieżni.
czytam bez rozumienia prasę dla kulturystów i fitness-fok.
a myśli się układają, uładzają, prostują.


wczoraj przeszłam/ przebiegłam 5200 m w 62 minuty.
ale oczywiście, nic na siłę.
ćwiczę bez stresowania organizmu, bez forsowania się.
tylko tyle, ile daję radę.

a Wy, ćwiczycie? wyginacie śmiało ciało?
spacerujecie, tańczycie, a może hulahopujecie się?
a może uprawiacie dżogging albo jogę?

wtorek, 26 czerwca 2012

[799].

dziś o 9.50, w programie TVP2 pt. Pytanie na śniadanie, w towarzystwie Jacka Maciejewskiego i Agaty Młynarskiej wydukałam dwa zdania o Magdzie Prokopowicz.
przez korki spóźniłam się, więc na szczęście nie miałam za wiele czasu na mówienie.


kto widział, łapa do góry.
i napiszcie proszę, o czym był program od początku, bo nie wiem.


***

poniedziałek, 25 czerwca 2012

[798].

w nocy z soboty na niedzielę przyśniła mi się Magda.

czekałam w poczekalni jakiegoś szpitala na badanie.
nie byłam pewna, czy chcę się zbadać.
spojrzałam na osobę siedzącą obok mnie, to była Ona.
powiedziała: pamiętaj, masz się badać i nie bać się.
wstałam, żeby wejść do gabinetu.
odwróciłam się w Jej stronę.
Magda popatrzyła na mnie uważnie i powiedziała: u mnie wszystko dobrze, nie martw się.

niedziela, 24 czerwca 2012

[797].




łeb do słońca, moi drodzy.

sobota, 23 czerwca 2012

[796].

(hej, Meg...)

***

żegnam Magdę.





do zobaczenia, Paniusiu.












































***

Ania Wacławik - Orpik poprosiła mnie o napisanie kilka słów o Magdzie.



http://www.tokfm.pl/Tokfm/55,103085,12000288,,,,12000294.html
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,12000294,_Mowila__leb_do_slonca___Blogerka_o_zmarlej_szefowej.html

piątek, 22 czerwca 2012

[795].

madam, padam, padam.
padam na twarz.

byłam w dużym mieście na spotkaniu byznesowym.
potem udałam się do wsi na obiad.
następnie na siłce zrobiłam w 56 minut trzy kilometry, w tym 35 metrów pod górę i 20 metrów z górki.
po siłce odebrałam dziecię ze szkoły.
odstawiłam dziecię do domu, pojechałam do krawcowej.
wróciwszy, Syna nakarmiwszy.
pojechawszy potem na przedstawienie szkolne.
po przedstawieniu - do dużego miasta, do galerii handlowej.
z galerii handlowej - na urodzinowy bifor-party.

urodzinowa tarta cytrynowa na biforze.

z bifora - na imprezę właściwą.
z imprezy, wracająwszy do domu, jeszcze zatankowawszy.

nie, ja nie mogę być chora.
to niemożliwe.
tysiąc lat nie miałam tyle sił.

***

czytaliście, że zachorował Michał Wiśniewski?

czwartek, 21 czerwca 2012

[794].

wyprowadzili mnie na spacer.
wet im powiedział, że może drapię się z braku bodźców.
że może powinnam spacerować.

a słyszałam jak mówili, że kupią mi dziś wątróbkę.
- skończmy ten spacer, błagam
myślę, że dość mi bodźców.
- idźcie już po tę wątróbkę.
sklep jest tam.
więc idziemy po wątróbkę.
Syn z audioksiążką o Harrym Potterze na ajpodzie.
dzieci słuchają książki, dorośli wybierają wątróbkę.

Vileda pożarła wątróbkę za jednym podejściem.
tabletkę pozwoliła sobie wcisnąć w gardło w zamian za łyżkę mokrej karmy z puszki.
zdrowieje.

***

dziś nie byłam na siłce.
ale na spacerze zrobiliśmy 2 km.

bardzo, bardzo lubię spacerować z moimi chłopakami.
już zapomniałam, jakie to cudowne uczucie móc chodzić.
tyle wspaniałych rzeczy może się zdarzyć podczas spaceru, tyle można obejrzeć, o tylu sprawach pogadać...
cudowne uczucie!

pomyślałam dziś nieśmiało, że skoro daję radę chodzić (miałam z tym znaczne trudności, bo przed radioterapią bardzo bolały mnie chore miejsca), może udałoby się nam pojechać w Bieszczady albo Tatry?
marzę o jesiennym spacerze po górach.

środa, 20 czerwca 2012

[793].

siłka: na bieżni przeszłam/przetruchtałam 2km (w tym 12 metrów pod górę), na rowerku 1km + kilka krótkich serii różnych ćwiczeń na plecy, ramiona i b. delikatne na brzuch.
spacer po wsi: 4,5km.

a teraz uwaliłam się jak zwierzę na kanapę, a Niemąż dokarmia mnie i poi.

***

kocie poprawiło się po zastrzykach sterydowych.
żre na potęgę (w tydzień przytyła 50 dkg, waży już 4,70kg), nie drapie się.
no i gada.
gada jak najęta.
ale, uwaga, tylko z Niemężem.
On do niej -mrraaach? - pytająco i z uczuciem.
ona do Niego, przejęta: mrraaa-mra-mrach, mrraaaaaa... mraaaa, mrrrrach, mrach!
noszwmordem, a do mnie nic.
milczy, zdzira jedna.

nadepnęłam jej dziś w nocy na ogon, ale nawet to nie pobudziło jej do przemówienia do mnie.

Niemąż twierdzi, że ona ze mną nie gada, ponieważ wielbi mnie w milczeniu.
a ja sądzę, że ma mnie kompletnie w.
za to z Nim dzieli się wszystkimi swoimi udrękami.

a propos udręk.
czy wiecie, jaka jest różnica w podaniu tabletki psu a kotu?
otóż jest. diametralna.
psa wołasz, on radośnie przybiega, podajesz mu tabletkę schowaną w kotleciku z mielonej surowej cielęcinki i już, z bańki. pies właśnie połknął tabletkę.
co więcej, merda ogonem i jest przeszczęśliwy, że dostał za nic taką wspaniałą nagrodę.
a z kotem?
łomatkoicórko!!!
najpierw musisz ustalić, gdzie zwiał kot. od razu odrzuć te miejsca, w których chowa się przed odkurzaczem. bez wątpienia schował się gdzie indziej.
po ustaleniu, gdzie jest wspomniane powyżej gdzie indziej, wyciągasz stamtąd przerażonego kota oraz tonę kurzu, skarpetkę w rozmiarze niemowlęcym, krem do ciała sprzed trzech lat oraz pilota od poprzedniego DVD.
niesiesz kota (mój na szczęście nie drapie, nigdy) do miejsca kaźni.
kot wie, że zaraz zostanie złożony w ofierze farmakologii weterynaryjnej, więc robi co może, żeby zniknąć.
w tym celu:
- rozpłaszcza się gdzie bądź, udając obrus/dywan/narzutę
- próbuje dać dyla do innego gdzie indziej niż poprzednio
- wczepia się pazurami w ubranie które masz na sobie ponieważ uznaje, że jak się dobrze wmontuje w ciuchy, to nie ma siły, która zdołałaby go oderwać bez wyrwania dziurska.
teraz zaczyna się najlepsze.
po założeniu potrójnego nelsona, po dwóch ciosach z karata, ogłupieniu trzonkiem siekiery oraz po intensywnym pukaniu w kocie czółko, oprawca próbuje otworzyć kocią mordę.
mordę otwieramy metodą.
metoda polega na chwyceniu fałdu skóry pomiędzy uszami i pociągnięciu go w tył czaszki.
jest to mniej więcej to samo (tylko na odwrót) co u człowieka z ziewaniem: otwierasz buzię do ziewnięcia, a wtedy marszczy ci się czoło.
więc.
chwytasz skórę między uszami, ciągniesz ją w stronę karku. wówczas kot otwiera szeroko pysk, a ty robisz ziuu! i szybko wrzucasz mu tabletkę głęboko na jęzor, zamykasz mu paszczę, głaszczesz po gardle aż ją połknie i po kłopocie.
albo i nie.
bo nie zawsze uda się otworzyć kotu pysk.
że nie wspomnę o tym, że najpierw musisz kota znaleźć.

***

gdzie jest kot?

wtorek, 19 czerwca 2012

[792].

gdy po chemii odrosły mi włosy, postanowiłam, że nic z nim nie będę robiła.
potem zdecydowałam się wrócić do platynowej blondynki.
albo ostrzyc się na zapałkę, bo bardzo lubiłam siebie w milimetrowym jeżu.
w związku z powyższym kupiłam w hurtowni fryzjerskiej tubę płomiennej rudości.

jeśli któraś z Was ma salon fryzjerski, zatrudnijcie mnie, błagam.
uwielbiam zamiatać.
otom ja - z profesjonalnom fryzjerskom gumowom miotłom.
oraz z hełmofonem włosofarby na łbie i pelerynkom naramionnom.

po fryzjerze - dwie samochodowe szczeżuje.
***

Niemąż zatargał mnie dziś na siłownię.
pod Jego czujnym okiem przeszłam na stepperze i na bieżni dwa kilometry!
poćwiczyłam też trochę nogi i pośladki, trochę ręce, trochę plecy.
brzucha oczywiście nie ruszamy - bo pocięty po operacjach.
no i jeszcze nie wiemy, co i gdzie w nim mieszka.

zdecydowałam się chodzić na siłownię, bo uznałam, że jeśli mam odrobinę więcej siły, powinnam popracować nad masą.
główne powody to takie, że nie wiem, co przede mną - czy będę mogła/musiała operować się, czy będę musiała zmienić chemioterapię na rzygogenną.
każda z tych opcji spowoduje utratę kolejnych kilogramów - lepiej więc spróbować trochę się wzmocnić i utuczyć.

poza tym irytuje mnie, gdy moja Pani Zosia, Najdelikatniejsza Pielęgniarka Na Świecie, nerwowo szuka mięśnia pośladkowego, by móc wbić igłę z witaminą B12.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

[791].

poznałam kiedyś w okolicznościach zawodowych generała Petelickiego.
silny mężczyzna z klasą i mundurowym bajerem.

wiem, nie ma co wspominać.
ot, zetknęły się na krótko nasze światy, by zniknąć po chwili.

nie ogarniam, jak taki człowiek jak on, mógł targnąć na swoje życie.

***

jesteśmy na placu zabaw.
siedzę oparta o Niemęża. na ławce, w cieniu.
Giancarlo wspina się po linach.
jest zręcznym kotkiem.
na szczęście dziś nie miauczy.

skrzypi huśtawka.
pulchna, falbaniasto-różowa niewiasta lat około czterech, odpycha się brudnymi, bosymi paluszkami od żółtego piasku, przegarnia sklejone i potargane wiatrem płowe pukle i smętnie zawodzi w rytmie posępnych skrzypnięć huśtawki - Polacy nic się stało, Polacy nic się nie stałooo...
gorące powietrze faluje.
jest mi niedobrze, chyba ze zmęczenia.

nie ogarniam.
nie ogarniam samobójców.

tak się nie robi.
tak nie wolno robić.

***

po wizycie na placu zabaw udaliśmy się na lody.


pozdrawiamy Was serdecznie z krawężnika przy spożywczaku.

***

- nic się stało, Polacy nic się nie stałooo... - śpiewa żałośnie w mojej głowie mała damessa w kolorze pink.

niedziela, 17 czerwca 2012

[790].

nie lubię się do tego przyznawać, ale najpewniej czuję się w domu.
bo w domu można w każdej chwili doczołgać się do ubikacji, runąć do łóżka, przewrócić się z jedzeniem na fotel w kuchni, zanurkować w skrzyni z lekami.
w domu nie ma skuchy.
tu jest bezpiecznie.

***

dziś, w przerwie pory deszczowej i mojego spania, byliśmy nad okoliczną rzeczką.
poleżałam w cieniu, grubo nasmarowana filtrem pięćdziesiątką.





po przywiązaniu sznurowadłami od łyżew oderwanej na leśnych wertepach osłony miski olejowej zatrzymaliśmy się przy łące, bym mogła sfocić okoliczności przyrody.
tak oto odkryłam, jaki był sens wożenia w czerwcu łyżew w bagażniku.





regenerowanie się po chemiach i naświetlaniach to gehenna.
jestem ledwo ciepła.

sobota, 16 czerwca 2012

[789].

lubię robić zdjęcia.
szczególnie - ludziom.

oto łowy z ostatnich trzech dni.
mój ukochany chemioterapeuta.
Ulubiony Doktorek.

panistarsza.
góralka z sercem na dłoni.
historia Solidarności.
***

po prawie dwóch latach dylematów i wątpliwości, zawiozłam krawcowej szafę ubrań.
nie ma opcji, nie przytyję do rozmiaru 38.
nie umiem.

ale!
zgodnie z sugestią Ulubionego Doktorka, trochę więcej się ruszam (w przerwach od spania).
mój nieoceniony Niemąż opracował mi ćwiczenia.
w trzy tygodnie zarysowały się mięśnie, czym zaskoczyłam samą siebie.
do tej pory byłam pewna, że mój szkielet utrzymuje się w całości tylko dzięki ścięgnom, oblekającej go skórze i woli przetrwania.

piątek, 15 czerwca 2012

[788].

u weta jestem małym, bezradnym kotkiem...
kiedy sobie przypominam te wizyty...
wstyd mi, że się tak boję.
drzemie we mnie dziki tygrys.
spojrzenie mam groźne, co nie?

tylko, yyyy... z odwagą mam khm... kłopoty.
(mówią, że jestem wycofana i nieśmiała).

w sumie nie ma co się zastanawiać.
piątek jest, napiję się.
pooglądam ze trzy godziny jak woda kapie z kranu, odstresuję się.
bo we środę znów czeka mnie wizyta u weta.

czwartek, 14 czerwca 2012

[787].

wielkie dziękuję za wczorajsze komenty, minęła mi - w dużej mierze dzięki Wam - chemiczna melancholia.
kwiczałam w głos, aż się Niemąż zainteresował, czy nie palą mi się styki.

loffffff!!!
jesteście super.
bardzo, bardzo dziękuję.

***

rano (czwartek!) odessałam wiadro krwi do badań.
wieczorem byłam u Ulubionego Doktorka, mojego chemioterapeuty.
obejrzał wyniki krwi, kazał jeść żelazo.
ustaliliśmy, że robię od teraz miesięczną przerwę od lekarstwa.
spróbuję w tym czasie podciągnąć parametry krwi i zawalczę z bilirubiną, bom żółta. jak słonecznik.

Ulubiony Doktorek dał skierowania na badania obrazowe.
będę więc sprawdzać, co słychać u rakelci - czy drzemie, czy może była uprzejma się wynieść.

***

kota ma się lepiej.
za to Syn się rozsmarkał.
widocznie musi być równowaga w przyrodzie.

***

- mamo, wiesz że dziś ktoś z domu przyniósł karalucha do szkoły?
- ale jak to, Synku?
- normalnie. karaluch chodził po klasie. a potem już nie chodził, bo go zabito.

zaimponił mi.
w życiu nie widziałam karalucha.

środa, 13 czerwca 2012

[786].

- mamusiu, czy jak zbierzemy trochę grzybów, to będziemy mogli pozwolić Babci B. na ich ukiszenie lub zaoctowanie?
zarżałam z uciechy nad finezyjną konstrukcją zdania.
Niemąż łypnął zza kierownicy okiem na mnie i wyszeptał: już wiem, jaki tekst pojawi się dziś na blogu.

grzybów nie było, ani jednego.
nawet muchomora czy jakiejkolwiek psianki.
znaleźliśmy za to mnóstwo jagód.




i zaskoczyła nas potężna ulewa.

***

Vileda zdecydowanie w lepszej formie. nawet zechciała trochę z nami pogadać, pobawić się.
za to ja - w beznadziejnej.
samowolnie skończyłam branie glonosmrodnych tabletek dzisiaj, czyli dzień przed planowanym zakończeniem kursu.
nie daję już rady. od tygodnia mam odruch wymiotny jak stąd na Kamczatkę, jest mi melodramatycznie smutno i tragicznie żałośnie.
nawet upieczenie na kolację tarty z brokułami, pomidorami, żółtym serem i szynką nie pomogło.
mimo mlaskań i pochwał moich panów nadal mam ochotę popełnić spektakularne samobójstwo nożem do strugania warzyw.

idę nażreć się czekolady.

wtorek, 12 czerwca 2012

[785].

Viledziocha była dziś dwa razy u weta.
rano - na pobraniu krwi i kolejnym nawadnianiu kroplówką z glukozą.
wieczorem - odebrać wyniki krwi i ustalić, co dalej.

więc jest tak:
ma podwyższony poziom leukocytów.
z wońtrupką i nerkami wszystko ok.
być może ma jakąś infekcję, a być może wysiadła jej psyche.

najpierw poleczymy ją na wirusa, tudzież pasożyta.
jeśli to nie pomoże, będziemy leczyli ją psychotropami.

zapytałam, czy może jej pomóc towarzystwo innego kota.
albo wychodzenie na spacery.
że może potrzebuje więcej bodźców, bo może się nudzi.
że może z nudów dostała kota.
- najpierw poleczymy ją pod kątem infekcji. później popracujemy behawioralnie. - powiedział pan wet.
no dopsz.

postanowiłam jednak trochę jej pomóc na własną rękę.
na mnie, na Syna, na Niemęża ten sposób działa, więc przez przeniesienie - powinnam dać radę tą metodą pomóc Viluni.
upiekłam jej maleńki kawalątek łososia.
czeka na nią w miseczce.
zobaczymy rano, czy zniknie.

a na razie kota schowała się u Syna w pokoju i spoziera na nas - z dużą rezerwą - zza zasłon.

***

jestem tak potwornie zmęczona, że gdyby nie obecność Niemęża, dom przestałby funkcjonować.
śpię z krótkimi przerwami na jedzenie.

gdy jeździłam do Wieliszewa na wlewy dożylne, podziwiałam ludzi, którzy byli w szpitalu sami.
wiem, że nie każdy ma taki luksus, żeby mieć przy sobie bliskiego, który otuli kocykiem, zaparzy herbatę, zrobi zakupy.
czasami tak się życie ułoży - niezależnie od nas - że jest się samemu.
i z perspektywy łóżka, gdy widzę na horyzoncie Niemęża rozmrażającego lodówkę, myślę, że trzeba niesamowitej siły, by samotnie radzić sobie z codziennością w chorobie.

reszta niech będzie milczeniem.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

[784].

Vileda, czyli Kudłata Kota jest chora.
a było to tak:
we czwartek sądziliśmy, że ma ciekawsze sprawy do załatwiania, niż kontakty z nami.
w piątek uznaliśmy, że ma focha i dlatego leży przy kuchennym oknie, za donicami, mimetyzując się z lastrikowym parapetem.
w sobotę obmyśliliśmy, że chyba jest chora, bo mimo awansów, łakoci, merdania wędką i szeleszczenia folijką, unika nas.
w niedzielę nabraliśmy pewności, że jest chora.
dziś - w poniedziałek - byliśmy u weta.

przy wkładaniu do transportera słówkiem nie zaprotestowała.
jęknęła żałośnie u weta, gdy ją wziął na ręce.
potem drugi raz się poskarżyła, gdy wbił jej w karczek igłę od kroplówki.

nawodniliśmy ją.
a jutro rano, na czczo, wracamy do weta, robić jej badanie krwi.
węzły chłonne ma bardzo powiększone.



ja wiem, to tylko kot.
kotów są tysiące.
i co z tego.

niedziela, 10 czerwca 2012

[783].

a czasem jest tak, że jest mi bardzo, bardzo smutno.
bez przyczyny.

depresji nie mam, bo jem, śpię, działam.
nie płaczę, nie mam niedobrych myśli.
tylko jest mi smuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuutno...

***

zauważyłam, że regularnie pod koniec trzeciego tygodnia kursu TS-1 dopada mnie właśnie taki smuteczek.
czy ktoś, kto brał/bierze Xelodę zauważył u siebie coś podobnego?
czy to możliwe wyjaśnienie, że 5-FU ma takie działanie?

podzielcie się, proszę, doświadczeniem.

sobota, 9 czerwca 2012

[782].

dziś "okrągła" data.
od 26 miesięcy jestem chora.


***

chlap, chlap...

ops... zżółkło mi się...
zapomniałam sprawdzić we czwartek poziom bilirubiny...
- Mamo, patrz, ale mam łapę brudną!
- a teraz już zmykajmy do domu!
wujek kupił łubiankę truskawek na kolację!

no właśnie.
lubicie truskawki z serem mascarpone i cukrem?

piątek, 8 czerwca 2012

[781].

Kobiety Rubensa - Wisława Szymborska

Waligórzanki, żeńska fauna,
jak łoskot beczek nagie.
Gnieżdżą się w stratowanych łożach,
śpią z otwartymi do piania ustami.
Źrenice ich uciekły w głąb
i penetrują do wnętrza gruczołów,
z których się drożdże sączą w krew.

Córy baroku. Tyje ciasto w dzieży,
parują łaźnie, rumienią się wina,
cwałują niebem prosięta obłoków,
rżą trąby na fizyczny alarm.

O rozdynione, o nadmierne
i podwojone odrzuceniem szaty,
i postrojone gwałtownością pozy
tłuste dania miłosne!

Ich chude siostry wstały wcześniej,
zanim się rozwidniło na obrazie.
I nikt nie wiedział, jak gęsiego szły
po nie zamalowanej stronie płótna.

Wygnanki stylu. Żebra przeliczone,
ptasia natura stóp i dłoni.
Na sterczących łopatkach próbują ulecieć.

Trzynasty wiek dałby im złote tło.
Dwudziesty — dałby ekran srebrny.
Ten siedemnasty nic dla płaskich nie ma.

Albowiem nawet niebo jest wypukłe,
wypukli aniołowie i wypukły bóg —
Febus wąsaty, który na spoconym
rumaku wjeżdża do wrzącej alkowy.


***

przytyłam.
ważę już 47 kg.

plan do końca roku - przytyć do 50 kg.

czwartek, 7 czerwca 2012

[780].

gdy czytam niektóre komentarze u Zazie pod postem z reportażem o Paradzie Równości, krew mnie zalewa.
kurwa, kim jesteście, normalni?
czy normalni to kolesie w bluzach z kapturami, pokazujący środkowe palce?
a może to te panny, które po schlaniu na imprezie dają w aucie, w zamian za batonika i soczek?
a może normalni to rozwścieczeni starcy z wiadrem święconej wody?

wielu uczestników (chciałoby się napisać aktorów) Parady Równości jest karykaturalnie przerysowanych; epatują ekscentrycznością na granicy niesmaku.
rozumiem, że taki właśnie jest zamiar: skarnawalizować postulaty, uzus, siebie, a tym samym - sprowokować do refleksji nad tzw. normalnością.
jak w karnawale, uczestnicy Parady mieszają niskie z wysokim.
żartują rubasznie, ale jednocześnie są całkowicie poważni.
(...) chcemy mieć tylko równe prawa do miłości. nie, nie z kozą. nie z psem. z drugim człowiekiem, który czuje do nas to samo. - pisze Zazie. i dodaje: (...) nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem, dlaczego homoseksualizm i związki partnerskie mają zagrażać polskim rodzinom… podczas, gdy alkoholizm, przemoc, kazirodztwo, dręczenie psychiczne i reszta patologii w wydaniu heteroseksualnym - nie przerażają nikogo tak bardzo, jak para facetów trzymających się za ręce…

***

a skoro jesteśmy przy temacie, wykorzystam bloga do prywaty.
otóż szukam kandydatki na żonę dla mojej serdecznej przyjaciółki (jest mądra, wszechstronnie uzdolniona, dobra, piękna, sytuowana oraz ma poczucie humoru).
parametry brzegowe wybranki:
- wiek między 25 a 45 lat
- waga między 45 a 65 kg
- wzrost między 165 a 185 cm
- wykształcenie
- zainteresowania
- kumatość
- optymizm
kandydatki upraszam o zgłaszanie się na mój adres mailowy, będę przekazywała maile do zainteresowanej.

***

i jeszcze na koniec pytanie, szczególnie skierowane do tych normalnych.
co byście zrobili lub powiedzieli, gdy Wasze dziecko zakomunikowałoby Wam, że jest homoseksualne? albo że jest transwestytą czy cross-dresserem?


(dziś będę kasować chamskie komentarze).

środa, 6 czerwca 2012

[779].

pewnej listopadowej nocy ubiegłego roku wracałam samochodem z daleka.
lało okropnie, Syn - otulony kocykiem, z przytulanką w łapie - spał w foteliku z rozdziapionym buziakiem, a ja słuchałam radia Merkury.
i usłyszałam piosenkę, która mnie zniewoliła.
nagrałam ją na telefon komórkowy, dzwania mi od tamtej pory jako dzwonek dzyń-dzyń.
wczoraj, dzięki wybitnej inteligencji Niemęża oraz stosownemu oprogramowaniu, udało się nam ustalić, co to za utwór.

polecam: Claudja Barry, Love for the sake of love - remiks (tu od 1:00 tańczy mi noga i kiwa się łeb na boki).
a tu w wersji oryginalnej.

endżoj de mjuzik end dens łif mi.

(do wieczora!
pojawiom się bardzo trędi foty!)

***

aktualizacja z 23:45.

miały być foty, ale dziś ich nie będzie, bo Zazie odwołała spotkanie - żona Jej zaniemogła.
a chciałam Wam pokazać jak się elegancko integrujemy - ze psami, dzieciami i ogólnie, społeczeństwem.
cóż, inną razą.

by się zrehabilitować, skoro sama zdjęć dziś nie zamieszczę, zostawiam Was z tymi linkami.
nieistniejące światy zamknięte w fotografiach.
przejmujące.

***

Poemat o mieście Lublinie - Józef Czechowicz
Na wieży furgotał blaszany kogucik
na drugiej - zegar nucił.
Mur fal i chmur popękał
w złote okienka:
gwiazdy, lampy.

Lublin nad łąką przysiadł.
Sam był -
i cisza.

Dokoła
pagórków koła,
dymiąca czarnoziemu połać.

Mgły nad sadami czarnemi.
Znad łąki mgły.
Zamknęły się oczy ziemi
powiekami z mgły.


1934

wtorek, 5 czerwca 2012

[778].

byłam dziś z moją świtą w Centrum Onkologii na badaniu kontrolnym po teleradioterapii i brachyterapii.

ponudziliśmy się na różne sposoby w poczekalni.


po półtorej godzinie czytania gazet, rysowania w telefonie oraz zgadywania, ile to jest dziewiętnaście odjąć siedemnaście, nastąpiło badanie.
następna kontrola we wrześniu.

a tymczasem mam wykonać badanie obrazowe, żeby sprawdzić, czy nie ma przerzutów w jakimś nowym miejscu.
bo w tym, w którym były, wydaje się, że już ich nie ma.

***

jestem powściągliwa z radowaniem się.
już raz - w styczniu 2011, po badaniu PET - cieszyłam się nieprzytomnie, że jestem zdrowa.
ta choroba uczy pokory.
i tego, że choćby się chciało najmocniej na świecie, nie można nad nią zapanować.
można starać się być jeden ruch do przodu, ale będą to tylko nieporadne próby kontrolowania sytuacji.

obezwładniający strach przed zostawieniem najbliższych będzie mi towarzyszył już zawsze.
 
©KAERU 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone Sałyga